Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Panie Zbisławie, zawołała nagle Domcia — dajesz mi pan słowo... że... że mnie i moję wolą poszanujesz??
— Najdroższa Domciu, odparł uderzając się w piersi Zbisław — na to nie trzeba słowa, każdy uczciwy człowiek poczciwą kobietę szanuje, inaczej byłby barbarzyńcą. Uczynisz pani z sobą co sama postanowisz, ale jechać ze mną trzeba...
— Dobrze! do Żmurek! zawołała Domcia.
— Do Żmurek! zgoda...
— Słowo szlacheckie...
— Najuroczystsze przy świadkach! Ale po obiedzie pojedziemy do Żmurek we troje z panną służącą... i moi przyjaciele za mną, boć przecie wesele odłożone odbyć się musi, a my się z trzewiczka napijemy!
Towarzysze zaczęli klaskać w dłonie z wielkiej radości, Domcia rzuciła się w objęcia matki...
— Zatym mam słowo, daj rękę Domciu, rzekł Zbisław... poproś mamy o przekąskę dla nas, a my pójdziemy tej śmiesznej wojnie koniec położyć...
Domcia zawahała się chwilę... odwróciła oczy i końce palców podała, Zbisław pocałował je w chwili gdy mu wyrywała, zakręcili się i wyszli.