Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A czego panowie chcecie? co to jest?
— Cóż to to u was pozamykano jak czasu wojny? ozwał się Zbisław — czy to się Turka boicie czy co?
— Znać nie darmośmy się bali, kiedy oto najazd...
— Jaki najazd! co się asanu śni! Pan młody przyjeżdża w orszaku poczestnym przyjaciół po żonę, otwierajcie wrota...
Chrapski dyplomata ostróżny nie odpowiedział nic, żeby się nie kompromitować... i znikł. Że zameczek był nie wielki podniesiony głos Zbisława wśród ciszy doszedł pani Bożeńskiej.
— Co ja mu tu mam odpowiedzieć? spytał nadbiegając cały w potach Chrapski...
— Powiedz mu... a! miły Boże, zawołała płacząc matka, mów mu co chcesz... ja niewiem...
— Powiedz mu — przerwała gwałtownie Domcia cała czerwona z gniewu, że tu żony jego niema... że ja o nim wiedzieć niechcę... i że jeśli na zamek następować się waży... no, to bronić się będziemy...
Chrapski usłyszawszy dyspozycyą powrócił nazad i ukazał się oknem z nad wrót.
— No — czy jeszcze dłużej każecie nam czekać na odpowiedź? zapytał Zbisław...