Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niem w kordygardzie załoga rozchodziła się powoli po chatach, Chrapski zaglądał na pole... Miał to mocne przekonanie iż nieprzyjaciel wiedząc pewnie o przygotowaniach niepokusi się nawet targnąć na Ogrodzieniec... Pani Bożeńska i Domcia także się znacznie uspokoiły, biednej tylko młodszej pani ciążyła samotność i niepewność jej losu. — A tu od stryja nie było ani wieści ani słychu.
Nie ośmielały się wszakże kobiety wychodzić za obręb zamkowy, tak ich straszył Zbisław... jeszcze. — Powoli wszakże i ta obawa przechodzić zaczynała.
Chrapski znudzony mówił sobie że ludzi tak darmo trzymać długo, wielką jest stratą, że Bóg wie wiele piwa wypiją i kwaśnych ogórków zjedzą; czemu pani Osowiecka potakiwała.
— Bo to pani nie uwierzy, mówiła — co to to zjada gdy próżnuje. U siebie w domu lada czym się obejdą, ale we dworze dawaj a dawaj — bez przestanku, nigdy nastarczyć, sera, ogórków, kapusty, co najedli — to strach.
Pani Bożeńska nie odpowiadała na to nic, a dnie za dniami płynęły. Domci zaczynało być bardzo smutno, karmiła z desperacyi wróble, które się tłumami zlatywały pod jej okna, ale z wróbli mała pociecha.