Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ah! ah! biorąc się za głowę, rzekł Joachimek, niechże go... wezmą!
— O! o! taki to on, taki — mówił podróżny. To też dzięki Opatrzności iż się z jego rąk te jejmoście wyrwały i w tak bezpieczne miejsce schroniły...
Joachimek drgnął, pokraśniał, ale pomyślał sobie. — Oho — ho — zjesz licha, tego ja ci nie powiem...
I jadł.
— W Złotym Opolu — dodał kresowaty, jak u Boga za piecem...
Joachim cofnął się i popatrzał zdumiony.
— No! no! nie będę mówił głośno — rzekł zniżając głos podróżny, wypij no kieliszek jeszcze — po kiełbasie, napijma się — co?
Młodzieniec nie był od tego...
— Głośno o tym mówić nie trzeba, szepnął kresowaty schylając mu się do ucha, złych ludzi pełno wszędzie, a o tym mało kto wie. Ja — to co innego, widzicie, mnie Starosta używa do różnych posług jako przyjaciela... i wiem to od niego.
— Jakkolwiek naiwny Joachimek, który stanowczo wiedział, iż Starosta o schronieniu pani Bożeńskiej nie był zawiadomiony, powziął podejrzenie, czy nie wpadł w nie-