— Mameczko! kochanie! poczęła się wdzięczyć córka... jeszcze go Chrapski do lochu wsadził. — Czyż to może być, żeby go tak bez litości odprawić? Mama wie, że ja go bardzo, bardzo... lubię.
— O tym na nieszczęście wiem, odpowiedziała matka — ale nie przeszkadzając wcale, sprzeciwiam się stanowczo pobytowi jego tutaj.
— On się zasmuci! on się pogniewa...
— Jeśli ma rozum to nie, a jeśli go niema...
Domcia z niecierpliwością ruszyła ramionami.
— Mamciu... jesteś niedobra!
Matka ją pocałowała w czoło.
— Dziecko, ty jesteś głupiuchna...
— Ale Mamo...
— Ale Domciu... niepozwolę...
Domcia wybiegła zapłakana ale odważna... W pierwszym pokoju stał nieszczęśliwy Staszek pokorny, pocieszający się nadzieją, że mu tu wolno będzie pozostać.
— Panie Stanisławie — zawołała przybiegając Domcia — uzbrój się w męztwo, Mama nie pozwala abyś tu bawił dłużej, każe ci jechać... Mówi że tak wypada... że trzeba. Prosiłam jej... błagałam, nic nie pomogło..... Jedź pan, jedź wprost do stryja, naradź się
Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.