Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w nieświadomości losów synowicy i konszachtów z panem Horwatem...
Na to imię Starosta pobladł ale się prędko opamiętał.
— Jakim Horwatem! co za Horwat! co mnie do Horwata — ja o niczym nie wiem... dajcie mi święty pokój.
— Kontynuuję — mówił Żubr któremu ze słowem nie szło łatwo. — Trudno uwierzyć ażeby sprawa pana Horwata była panu zupełnie obcą... dalej żebyś się nie troszczył o losy synowicy i o niej posłuchu nie miał. Pozwól że mi pan uczynić uwagę w imieniu mojego przyjaciela że to się tak na sucho i gładko skończyć nie może. Gdybym ja był na jego miejscu to bym sprocessował o zwrot kosztów i grzywny... on nie spuści was z tego, by żony nie miał...
Znasz pan Starosta bandę naszę, która nie chwaląc się, coś waży... nie damy się przecież tak odprawić... per non sunt...
— Ale cóż to do mnie należy! na rany Pańskie — zawołał Starosta znowu rozkrzyżowując ręce — róbcie co chcecie, układajcie się... szukajcie... processujcie, tylko nie ze mną. Ja człowiek jestem spokojny... Bogu ducha winien... Macie żonę... macie władzę