Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

synowicy, o uniknienie skandalu, jako życzliwy mi... o czym niejednokrotne miałem upewnienie... może byś pan Starosta chciał mi dopomódz, oświecić!
— W czym? jak? ja o niczym nie wiem — rzekł gospodarz, ruszając ramionami... klnę się asindziejowi — nie wiem o niczym..... W czymże ja pomocnym mu być mogę?? Jestem sam jak tabaka w rogu... ciemny...
Zbisław patrzał nań długo milcząc jakoś groźno. — Starosta się zająknął, splunął, odkaszlnął i począł dalej.
— Któż tu co winien — pozwól sobie otwarcie powiedzieć — jeśli nie sam asindziej? Kto tego piwa nawarzył, jeśli nie jego dawne sztuczki.. Masz za nie pokutę... i słuszną... zwodzić kobiet się nie godzi... ani ja ani familia nasza nie winna... wszakże dotrzymaliśmy danego słowa, a kto mógł przewidzieć że Strukczaszy wyjedzie z protestem... Teraz wasza rzecz to rozwikłać...
Zbisław powoli czerwieniał coraz bardziej, warga mu dygotała, ale się miarkował...
— Cóż dalej? spytał chłodno.
— Ale cóż ma być dalej? ja się do niczego mięszać nie chcę, ja o niczym nie wiem, dajcie mi święty pokój... Com przyrzekł, dotrzymałem...