Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tu okrywały różne obwarowujące je nadziewadła płócienne, ale lustra weneckie, kobierce, kolbuszowskie sprzęty, gdańskie szafy, porcelana saska, wszystko to z czasów nieboszczki, ubierały izbę pokaźnie! Naprzeciw siebie na dwóch ścianach wisiały nawet dwa zblakłe pastele. Starosta w stroju ślubnym, uśmiechnięty, wyświeżony i nieboszczka z różą w ręku w rogówce i wysoko napiętrzonych kokach... Siedli wszyscy — Starosta chrząkał tylko i ręce zacierał. Rozmowa zapowiedziana nie na rękę mu była... ale się Zbisia bał... Żubra też i gotował się z zimną krwią przetrwać burzę.. którą przewidywać się zdawał.
Zbisław siadł wygodnie i milczał chwilę.
— No, panie Starosto, rzekł wreszcie — co to z nami dalej będzie?
— Jakto — z nami? spytał gospodarz.
— No, tak, z nami wszystkiemi, ze mną, z moją żoną, z obu rodzinami i —
— Ale cóż to już dziś do mnie należy? odrzekł wolno Starosta, jam waćpanu jako opiekun synowicę oddał, obowiązek mój spełniłem, rachunki złożyłem... a co między małżeństwem z nieprzewidzianych przyczyn zaszło, cóż to do mnie należy?
— Przecież jako stryj, troskliwy o los