Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Teraz bodaj on ciebie opuści, a przejdzie do przeciwnego obozu, — tyś go pokwitował z kilkoletniej dzierżawy części żoninego majątku, on teraz potargował się bodaj z Domcią i wymógł na niej, że owo pokwitowanie ona utrzyma, jeśli waści popierać nie będzie. Bożeński chytra sztuka, w oczy tobie nie przyzna się do zdrady, ale woli synowicy pomódz, niż gołemu jak ty...
— Ale ja jestem mąż! mąż! stokroć powtarzam, krzyknął Zbisław — i ja prawa moje utrzymać potrafię.
— A, no — to ci szczęścia życzę — skonkludował Dygowski — nie mam co mówić dalej.
— Owszem, mów — a naprzód gdzie się baby schować mogły? nie doszedłeś? Czy pojechały do Lublina? czy na wsi są? gdzie? jak je dostać...
— W tym sęk — odparł Dygowski — szukałem, szpiegowałem, dowiadywałem się — napróżno. — Niema sposobu... jak w wodę wpadły... Stryj klnie się, że nie wie, a kłamie, ludzie przysięgają że nie domyślają się nawet, a wiedzą... Nie ręczę, żeby tu koło nich i Staszek nie był, bo jego wszędzie tropy widziałem.. ale na oko wziąć — ani sposób...
Gospodarz począł chodzić mocno zamy-