Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w stół bijąc gospodarz — a co się zwlecze nieuciecze i że winowajcy skórę wytataruję... możecie mi wierzyć, panowie a bracia...
Na tej obietnicy skończyło się przecież... Zasiedli do stołu wśród gwaru i sprzeczek, bo każdy co innego mówił, domyślał się i projektował.
Było tam i śmiechu i kłótni dosyć... a gdy od stołu wstali myśląc o pościeli już na dworze świtało. Poszli spać śpiewając, z dobrą myślą, a nazajutrz, tak się sen udał że potrwał do południa. Ziewając jeszcze o dwunastej wyszedł gospodarz w ganek zobaczyć co się dzieje na świecie, patrzy — jedzie fura z chłopem wprost przed dwór — i, co śmieszniej, chłopska fura nie miała prawa nawet na dziedziniec wjechać wedle starego obyczaju... a ta wprost przed dom się wysworowała. Patrzy Zbisław i poznaje na niej Dygowskiego. Dopieroż krzyk, rzucili się sobie w objęcia... Ponieważ szukał ich naprzód na gościńcu w gospodzie, wiedział więc już o kradzieży przyjaciel, ale o owym odniesieniu rzeczy do domu, nic a nic. Gdy mu powiedział Zbisław począł dobrze głową kiwać.
— Chodźmy no — do izby, zawołał, na dworze gadać nie zdrowo... a mam ci wiele,