Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Panno Karolino! rzekł Zbisław, nie żałowaliście sobie jedzenia i picia, dajcież i nam... proszę się zakrzątnąć, bośmy jak psy głodni — Chłopcy... do służby, gałgany.
Hej — dodał jeszcze — Koniuszego jeśli nie miał czasu drapnąć, przytrzymać, jego, rzeczy, konie, wszystko... Mamy z nim dawno na pieńku... I niech mi tu, jeśli go złapią, przyniosą maźnicę z dziegciem lub smołą, ja mu sprawię djabelski podwieczorek...
Więc po wybuchu pierwszych gniewów, wszyscy już niemal poczynali się śmiać... nawet Zbisław. Do Koniuszego tylko miał największą złość i na tego się z maźnicą odgrażał, ale tego już w żadnym kącie dworu nie znaleziono. W pomoc córce rozbudzony przywlókł się Ekonom, czerwony ze snu i od gorzałki, chwiejący na nogach, ale z bizunem przez plecy i w gotowości do usług. — Stanął w progu submitując się — wysłał go pan po fury, na których przybyli i w pogoń za koniuszym...
Tym czasem raźno przysposabiała się wieczerza. — Ze stołu sprzątnięto rzeczy, w kuchni prażono i prażono, a butelki na przenosiny przysposobione, koszami poczęli przynosić chłopcy...