Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co asan myślisz — odezwała się z kolei głosem bardzo uspokojonym — a czym on dla mnie był?
— Ej! bardzo miłościwym panem!
— Ale — ale! kończyła panna... u niego złe i dobre było jak wiatr w polu, co kręci się sam nie wie dla czego? Ja po nim bardzo płakać nie będę!
P. Zbisław za oknem wargi zakąsił. Zaczęli mówić inni, i zbliżać się do tego stołu na którym złożone były jakieś rzeczy, nie dobrze dające się rozeznać z daleka... Każdy chwytał co napadł i poczynano rozrywać, powstał hałas, panna Karolina rzuciła się także niby broniąc swej własności, gdy Zbisław wytrwać dłużej nie mogąc, pochwycił za uszak od okna i wskoczył z kijem do sali.
Piorun by straszniejszego nie wywarł skutku... Myślano że z głębi nocnych ciemności mściwy upiór przyszedł z piekła wymierzyć karę... Co żyło rzuciło się krzycząc ku drzwiom, cisnąc tłumnie z przerażeniem, tylko stary siwy mężczyzna przy kominie pozostał prawie spokojny, a panna Karolina prędko się opamiętawszy powróciła, usłyszawszy grzmocenie kijem i krzyki, które dowodziły, że Szaławiła powrócił zdrów i cały. Koniuszy nie