Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śmielszy pułk bosonogich przypuszcza szturm zbitym legionem i odparty cofa się do płotów w należytym porządku, aby za chwilę wrócić z wrzaskiem ku przedmiotowi ciekawości swojej!
Hej! hej! panowie moi! Komu się w życiu trafiło ulicznikować za młodu, o chłodzie i głodzie, szyby wybijać, wróble wykręcać, i należeć do jaśnie wielmożnego tłumu — choć to były ciężkie czasy, krwawemi częstokroć wspomnieniami oznaczone — ileż to potym razy w szczęśliwszych chwilach z westchnieniem i łzą się ich nie pożałowało! Bo młodość wszystko ozłaca... bo naówczas... ale do porządku! do porządku!!
Jesteśmy właśnie w takiej mieścinie spokojnej, godzina wieczorna, słońce ma się ku zachodowi, bydło z pola powraca... o tej porze już wszystko tu zwykło się zabierać do spoczynku... a przecież w okolicy parafialnego, starożytnego kościoła objawia się jeszcze ruch jakiś coś zwiastujący niezwyczajnego... pogrzeb czy wesele?...
Przez murowaną bramę wiodącą na cmentarz przedkościelny, widać drożynę wysypaną piaskiem żółtym i zielonym tatarakiem...
Gdyby to miał być pogrzeb, dróżka wysypana by była żałobną posiekaną jedlinką...