Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/512

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

upaja. Pola zdawała się odżywać, przywołała Justyna, pocichu rozporządziła niektóremi fraszkami.
Poeta jeszcze w śmierć nie wierzył; jakby na dłuższe utrzymanie go w tém przekonaniu, chora zaczęła się miéć lepiéj, bo zwykle zgon ostatnie wytężenie sił żywotnych poprzedza... Cały dzień oddychała swobodniéj, zmniejszyła się gorączka, rumieniec pobladł, ale na noc z taką mocą wróciły groźne symptomata, że jéj już mowę odjęło.
Justyn osłupiał uderzony nagle wyrokiem śmierci: nie przypuszczał jéj, nie wierzył w nią, aż gdy nad chorą modlitwy przy konających Anna czytać poczęła... gdy twarz jéj znużoną oświetliła zapalona gromnica...
O saméj północy kilka westchnień ciężkich wyrwało się z jéj piersi.. biedna Pola nie żyła...
Długo u skostniałéj jéj białéj ręki klęczał Justyn nieprzytomny, bez łzy i jęku, aż go odciągnął ksiądz Mirejko i Greber, którzy wprzód jeszcze Annę wyprawili i po Aleksego posłali. Chciano i Justyna wywieźć do Szury, ale na to nie pozwolił.
— Dłużéj z nią będę — rzekł stanowczo — mam prawo oddać jéj ostatnią posługę; nie frasujcie się o mnie, życie nie tak mi drogie, ja-m nikomu już niepotrzebny.
Naówczas odzyskując na chwilę straconą pamięć, Justyn ruszył się z miejsca dźwigając wolą silną, zwołał ludzi i począł myśléć o najdrobniejszych szczegółach pogrzebu... ubraniu, o trumience... o grobowcu... Sam wybrał jéj suknię białą, podnosił, gdy ją na wieczny spoczynek stroiły kobiety, dał krzyżyk w ręce i na białém, marmurowem czole złożył pocałunek ostatni; sam drogie zwłoki przeniósł do pokoju od ogrodu, gdzie trumny czekać miały, a to łoże ostawił kwiatami, ubrał zielenią...
Sam jeszcze złożył ją w trumience, którą wysłał ziołami pachnącemi i nie mogąc zapłakać, nie mogąc spocząć, nieustannie przechadzał się na straży... Nareszcie przyszła chwila pogrzebu; Justyn wprzód jeszcze pobiegł na cmentarz wiejski i wyszukał na nim miejsca, cichego kątka na spoczynek między dwiema brzozami, wśród których wymurowano izdebkę tak, aby nie jedna, ale dwie trumny stanąć w niéj mogły i poniósł ją na ramionach do nowego mieszkania. Boleść i rozpacz jego tém sroższe były, że ich okazać nie mógł, że się ani łzą, ani jękiem nie wylewały; ukląkł gdy grób zamurowywano, pomodlił się długo i wprost od niego, nie wracając do pustego domu, jak stał, poszedł do Szury...
Pan Atanazy wiedział już o śmierci Poli i czekał Justyna... Gdy go zobaczył, otworzył ramiona i nie mówiąc słowa uścisnął wychowańca, który zmożony cierpieniem upadł omdlały na ziemię...