Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/364

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jakto? oni ci to poddali?...
— Trochę — rzekł Julian.
Aleksemu przykro się jakoś zrobiło, ale uśmiechała mu się nadzieja pobytu ciągłego w Karlinie i myśl ta wszystkie inne przemogła; nie pojął tego, że przyjmując położenie służebne i podrzędne, wieczną i żelazną stawiał zaporę między sobą a ideałem swoim, i tak już całym światem oddzielonym od niego.
— Rób ze mną, co chcesz! — rzekł do rzucającego mu się na szyję Juliana z uczuciem głębokiém — pamiętaj tylko, żebyś tego nie żałował.

XXXVI.

Ułożyło się więc nad wszelkie spodziewanie łatwo, jak chcieli Karlińscy, ale pozostawał najtrudniejszy orzech do zgryzienia dla Aleksego, oznajmienie o tém matce. Sam obawiał się nawet na to porywać; wiedział, że niejaki wpływ na nią miał stary Junosza, którego wdowa, szczególniéj za wyrzeczenie się dobrowolne państwa i pozorów jego, lubiła i słuchała chętnie; postanowił więc udać się do Nadarzyna i z nim powrócić do Żerbów, żeby miał komu polecić swoję obronę. Z prawdziwą czułością podziękowano mu w Karlinie; Anna podała rękę, prezes zwycięski nie taił się ze swém ukontentowaniem, Julian uczuł, jakby mu wielki ciężar spadł z ramion; nie było umowy drobnostkowéj, Aleksy musiał się odwołać do matki. Prosto więc stamtąd kazał jechać, mijając Żerby, do Nadarzyna; tak się zwało miejsce obrane przez starego dziwaka na mieszkanie, a położone na skraju lasów, należących do klucza Perewertowskiego, pani Izydorowéj, córki hrabiego. Stary zwykle piechotą stamtąd przychodził do Żerbów; nie było to daleko, ale droga szkaradna. Nadarzyn sam sobie wybrał i zabudował Junosza; był to cypel lasu przytykający do rozległéj puszczy, jednéj z najwspanialszych i najlepiéj zaoszczędzonych w tych stronach; nieopodal przebiegała rzeczułka, miejsce było dosyć wyniosłe, dokoła ocienione, a w pośrodku starych dębów stała chata hrabiego. Inaczéj bowiem nazwać jéj było trudno, stawiał ją sam właściciel, swoją myślą i po części ręką własną, z grubych kloców sosnowych w zamki, pokrył słomą i otoczył zabudowaniami i ogródkiem, jakie się zwykle spotykają przy zagrodach dostatnich czynszowników. Fantazyą jego było teraz obchodzić się jak najmniejszém i życie doprowadzić do najprostszego wyrazu. Umyślnie więc pozbawił się wielu wygód i przyjemności. Para krów, kilka owiec, trochę drobiu, całe jego składało mienie, a dwór jedna kobieta, dzieweczka do pomocy i wyrostek. Wszystko to chodziło po wiejsku i żyło po wieśnia-