Strona:PL Kraszewski - Ostatni rok.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ciemno było, noc się zbliżała, na ulicach Warszawy migały tylko gdzieniegdzie przechodnie światła latarni niesionych od małéj liczby tam i sam przechodzących ludzi. Ciężkie chmury dészczém grożące, okrywały niebo, wiatr stukał okiennicami i drzwiami, szumiały drzewa, gdzieniegdzie po za domami w ogródkach pozamykane; za wiatrem, i szumem, nie było słychać głosu ludzkiego. Tylko w Golarni pod Pogonią rzęsiste błyskały światła, a za drzwi otwarciem wypadały z niéj głosy tłumiące szum wiatru.
Zdala dał się słyszéć brzęk włokącéj się karabeli i przy świetle wychodzącém z szpar okniennic domów, ujrzéć było można, człowieka wysokiego wzrostu z dużym wąsem, w wysokiéj czapce i płaszczu idącego nie