Strona:PL Kraszewski - Dziennik Serafiny.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czna rzecz dostać takiego męża, który tylko litość i wstręt obudza...
Śmiesznie, być może, iść za starego jenerała... ale — mój Boże — starość jego nie mnie obchodzi tylko jego samego! Co mi tam... Wprowadzi mnie na dwór, w najwyższe sfery... tam przecie godny mnie teatr się otworzy... To rozumiem... ale idjota! którego trzeba będzie chować w domu przed oczyma ludzkiemi, póki sobie nie umrze...
Zresztą... A! nie wiem dlaczego na łzy mi się zbiera... niepokój czuję, zła jestem na cały świat...
Po obiedzie wyszłam do ogrodu... Miss Jenny tam gdzieś się już zbłąkać miała wprzódy, miałam misję z nią się połączyć. Muszę się przyznać, iż robiłam com tylko mogła i umiała, aby jej — nie znaleźć...
Dobiegłam tak do końca ogrodu... Patrzę — na polu, tuż za parkanem znowu stoi przy jeometrycznym stoliku pan hrabia-agronom. Tak się zapatrzył w jakieś mosiężne linie, że nie byłby mnie zobaczył pewnie, gdybym nie kaszlnęła... głowę odwrócił i ukłonił mi się... Zdaje mi się, że byłby może uciekł, ale ów stoliczek i jakaś robota trzymała go na uwięzi. Skorzystałam z tego, aby się trochę znęcać nad moją ofiarą.
— Dobry wieczór.