Strona:PL Kraszewski - Żacy krakowscy.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zbliżył się ku niemu i prosił go bardzo pokornie, aby nim wejdzie zaczekał na chwilę, aż zbieży dać znać o tych odwiedzinach biskupowi.
Poszedł, a ksiądz u drzwi pozostał i słuchać musiał, udając że nie słyszy, przycinków zgromadzonych pachołków i sług, którzy sobie jego sprawę opowiadali, powtórnie i szyderski wzrok rzucając na niego dość głośno powtarzali straszny wyraz — zbójca! — On stał i czekał. — Służalec wrócił i nic nie rzekłszy, drzwi mu tylko otworzył, on wszedł, a z nim do sali wszedł także ten dolegający wyraz zbójca ciężący na jego sercu, które sobie śmierć muchy lub robaczka chyba mogło mieć do wymówienia.
Na salach czekały go inne jeszcze przykrości i upokorzenia, na salach czekał go biskup kanclerz, dawny przyjaciel, który dziś witał go ozięble i prawie pogardliwie, sądził bowiem że list jego był odebrany, że ks. Czarnkowski spiesznie i gwałtownie ciśnie się ku niemu i czując się winnym, potrzebuje i przychodzi żebrać pobłażania i pomocy.
Biskup znał ludzi i uważał zawsze zdaniem swego wieku, że wielka ich liczba mylić się nie może, usłyszawszy przeto w koło szmer niepomyślny dla księdza, który w skromnej sukni swojego stanu wszedł w zgromadzenie najznaczniejszych państwa osób, złem okiem poglądających na niego, jeszcze się w swojem podejrzeniu ugruntował.
Tu czekały księdza Czarnkowskiego wszystkie próby jakich się spodziewał i nie spodziewał, widział dawnych przyjaciół, którzy nań patrzali jakby go nie znali, słyszał lub odgadywał szepty, które się rodziły gdzie się tylko pokazał, widział jak usuwano się i uciekano z miej-