Strona:PL Kraszewski - Żacy krakowscy.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kościół pełen był studentów i ciekawych, którzy mimo ciżby jeszcze się do drzwi kościelnych cisnęli. Stali na przedzie seniorowie, a w tyle po kaplicach, w ławach kościelnych, w najmniejszych zakątkach pełno było studentów.
Przybywszy biskup wszedł do stalii po prawej ręce ołtarza, a ksiądz Przerębski, ubrany w komżę i stułę, wyszedł z dwoma chłopcami zakrystyjnemi ku wielkiemu ołtarzowi, i tam odkrywszy puszkę z św. sakramentem zaintonował Veni Creator, na któren dawniej tak huczna ciżba studentów, dziś odpowiadać nie chciała i stała w ponurem milczeniu.
Po ukończeniu tego pierwszego obrzędu ukazał się na ambonie Jan Tarnowski, poważny starzec, wymowny, łagodny, wzięty u wszystkich — i natychmiast do studentów rzecz zaczął.
Mowa Tarnowskiego, ugruntowana na znajomości ludzi, przynajmniej na głównych jej rysach, zręcznie raz pochlebiając młodzieży, to znowu ją gromiąca, słuchana była nadspodziewanie cierpliwie, i zdawało się, mówi kronikarz, że ich powoli zmiękczać zaczęła. W niej namawiał ich kasztelan aby uporu poprzestali, i upominał aby się takich rzeczy dopuszczać nie śmieli, któremiby wspaniałość królewska obrazić się mogła. Okazywał im, że zabójstwo płazem puszczone być nie może, że winni siedzą i przykładnie ukarani zostaną, że na wszystko trzeba czasu i rozwagi, a w takiej rzeczy inaczej jak wedle prawa postąpić sobie nie można.
Tymczasem zaś, powiadał, uspokoić się potrzeba pomnieć po do tu do Krakowa przybyli, lub przysłani od krewnych i powinowatych zostali — to jest dla