Strona:PL Kraszewski - Żacy krakowscy.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zmarszczoną i przymrużonemi oczyma. Za nią stały kilka pań jej dworskich i ochmistrz jej dworu — ten między młotem i kowadłem, nie śmiał nic począć aby Bony nie rozgniewać, i lękał się znowu, aby mu jego milczenia król gniewny nie miał za złe.
Przy powitaniu widać było, jak niechętnem okiem poglądała Bona na biskupa Samuela, a gdy ten opowiadać królowi zaczął za czem przyszedł, słuchała go skrzywiona pogardliwie.
— W. K. Mość, synu mój — odezwała się gdy biskup skończył, powinienbyś wziąć przecie na uwagę, że oni słuszność mieć mogą.
Zygmunt August nieukontentowany już na matkę, z przyczyny zimnego jej obejścia się z Barbarą, powstał z siedzenia i rzekł:
— Wiem ja prócz tego co mam począć.
— Lecz — przerwała mu Bona, może ci fałszywie donoszą? Ten ksiądz mając przyjaciół w sędziach, łatwo ci się przez ich usta mógł czystym pokazać.
Widocznem było, że te kilka słów wyrzeczone tonem szyderskim, miały na celu upokorzenie biskupa. Uczuł to Maciejowski, nic nie odpowiedział, zimno i poważnie odwrócił się do króla i zapytał go o rozkazy.
— Idźcie i bądźcie spokojni, odpowiedział August, przykazaliśmy już mieć ich na oku, a wam tyle ufamy, że słuchać nawet nie chcemy, gdy wam kto zarzucać co ośmieli się.
Te słowa były choć nie prostą, lecz wyraźną odpowiedzią Bonie na jej pierwszą uwagę. Ona obróciła się znów do okna, potrząsając głową a król mówił dalej do biskupa:
— Widzieliście iżem się szczerze starał pogodzić to