Strona:PL Kraszewski - Żacy krakowscy.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kład, powiedziałeś panie Ezopie, rzekł biskup. Gdyby to prawda była, gdzież byś znalazł cnotę, gdyby to była prawda, jakżebyśmy śmieli jeden drugiemu spojrzeć w oczy. Jesteśmy więc wszyscy hipokrytami, albo bezwstydnymi być musim, jeżeli uznamy że tak jest.
— W. Pasterska Mość jesteś wyjątkiem, odpowiedział Stańczyk.
Biskup kiwnął głową.
— Gdyby się o to kto inny zapytał, czy śmiałbyś Stańczyku odmówić komukolwiek tego wyjątku? Smutna bajka!
Stańczyk się uśmiechnął.
— Nie zawsze też, rzekł, śmiech na zawołanie przychodzi. Szczęśliwy kto jak ja ze wszystkiego się śmieje, wszystkiem pogardza i niczego się nie boi!
— A śmierć, Stańczyku? zapytał Kmita z ciężkiem westchnieniem.
— I tego bać się nie warto, kiedy uniknąć nie można — rzekł błazen. Szczęśliwy niech się cieszy tem, że był szczęśliwym, nieszczęśliwy że się kończą jego nieszczęścia. Tymczasem — dodał, póki żyjem Mości panowie — trzeba jeść, idźmy do wieczerzy. Ze śmiechem potoczyli się wszyscy do stołu.