Strona:PL Klementyna Hoffmanowa - Wybór powieści.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i pod filary jechać kazała. Ja byłam z liczby siedmiudziesiąt ocalonych, ale przewidywałam, że i mnie wnet z jej woreczka wytoczyć się przyjdzie. W pierwszym sklepie za dwa wieńce róż, pęk gwoździków włoskich, kilkanaście łokci wstążek i trzy długie pióra, zostałyśmy wszystkie i jeszcze kupiec domagał się więcej, bo mu dziesięć razy tyle winną była.
Zawarta wraz z innemi pieniędzmi w zdawkowej szufladzie, jeszczem bynajmniej nie pojęła teoryi procentu, cła, zarobku, kiedy przyszedł do sklepu młodzieniec miłej postaci, miał jedynego talara i długo dumał, coby kupić za niego? Stargował nareszcie parę zimowych rękawiczek, a kupczyk chcąc mu zdać resztę, mnie z szuflady wyjął. Wziął mnie młodzieniec i zaniósł do skromnego mieszkania; przez resztę dnia świadkiem byłam jego ciągłej pracy i swobody umysłu: pisał, przepisywał do późnej nocy, nucąc wesołe piosnki i chleb z serem z największym zajadając smakiem. Nazajutrz raniuteńko wyszedł na miasto, wziąwszy mnie i papiery z sobą; wszedł do jednego domu i tam od jakiegoś mężczyzny także nad papierami siedzącego, odebrał pochwałę i dziewięć mnie podobnych. O! jakże był szczęśliwy! Zawinął nas starannie w biały papier wraz z rękawiczkami i raczej pobiegł niż poszedł na daleką jakąś ulicę, do nędznego dworku, do małej izdebki, gdzie go stara kobieta przywitała z niewymowną radością, a on jej powiedział: »Winszuję ci, kochana Babuniu, dzisiejszych imienin, przyjm to małe wiązanie; oby Bóg dobry lat kilkanaście życia ci udzielił, oby pozwolił, żeby co rok dar mój mógł być sutszy«. Rozrzewniona Babunia uściskała go serdecznie i zawołała: »O! drogi mój Józiu, obaczysz, że ty kiedyś bogatym będziesz, bo błogosławi niebo młodym,