Strona:PL Klementyna Hoffmanowa - Wybór powieści.djvu/041

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzień Tata, czarno ubrany, prowadził mnie, siadał na kamieniu, brał mnie na kolana, i laseczką wskazując złote głoski, uczył mnie: to T, to U, to L i lak dalej. Nie wiem doprawdy, jak długo chodziliśmy oboje na ten grób Mamy, ale to wiem, że bardzo lubiłam tam chodzić, i że nieraz nawet i sama poszłam; bo Tata nie mieszkał w pałacu, ale kazał sobie wystawić umyślnie mały domek niedaleko kościoła, i tam mieszkaliśmy. Nieraz słyszałam jak ksiądz proboszcz mówił Tacie:
— Szkoda, że nikt w pałacu nie mieszka! Ale Tata odpowiadał:
— Jak Marynia urośnie, tam mieszkać będzie: ja nie mogę!...
I pałac stał pustkami; nikt w nim nie mieszkał a nasz domek i przez połowę nie był tak duży i piękny. Nie było w tym domku ani jednego próżnego pokoju, nikt też z gości nie bywał, a słyszałam nieraz od służących i od księdza proboszcza, że dawniej bardzo wiele ludzi bywało, póki Tata w pałacu mieszkał. Mówili także, że Tata dawniej lubił się bawić. Ale teraz nie chce wiedzieć o żadnych zabawach, tylko siedzi nad książkami i nad papierami, i chodzi ze mną na grób Mamy. Jednego wieczora, pamiętam, pierwszy raz przeczytałam cały ten napis, i Tata bardzo był kontent; nazajutrz więc raniuteńko wymknęłam się z mego pokoju, od Tekli, mojej piastunki, i poszłam na cmentarz. Siadłam na kamieniu, wzięłam kijek, i wskazując sobie słowo po słowie, czytałam głośno i wyraźnie cały napis; czytałam go kilka razy, żeby nie zapomnieć, bom nic a nic tych słów nie rozumiała, kiedy usłyszałam jakiś hałas za sobą. Myślałam, że to dziad idzie dzwonić na Mszę, albo że Tata po mnie przyszedł; obejrzałam się jednak i zobaczyłam