Strona:PL Klementyna Hoffmanowa - Wybór powieści.djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szedłszy od krów usnęłam na kanapie, i zapewne wtenczas Hanka, służąca Babuni, musiała mnie wziąć, rozebrać i położyć.
Gdym się obudziła nazajutrz, już było dosyć późno, przyszła do mnie Salunia, pytałam jej się o Mamę; powiedziała mi, że Tata, Mama i bracia pojechali raniuteńko do Warszawy, a mnie z nią u Babuni zostawili, żebyśmy zdrowe były. Zaczęłam płakać, ale Babunia nadeszła, powiedziała mi, że Mama z Tatą będą często przyjeżdżać, darowała nu koszyczek i powiedziała, żembym poszła z Salunią do ogrodu po kwiatki: poszłam, i jeszcze koszyczek nie był pełny, kiedy już zapomniałam o moim smutku; bo też wtenczas niezmierne dziecko było zemnie.
Te kilka tygodni, które u Babuni na wsi spędziłam, jeszcze mi dotąd są w pamięci. Mama z Tatą co sobotę przyjeżdżali, a raniuteńko w poniedziałek wracali do Warszawy; dwa razy i braciszków z sobą przywieźli. Za każdym przyjazdem swoim Tata mówił:
— Niema jak wieś dla dzieci! Świeże powietrze lepsze od wszystkich lekarstw. Patrz żono, jak nasze dziewczątka teraz wyglądają, jak różyczki!
I dziękował Babuni, że nam tak dobrze u niej. O, prawda! było nam bardzo przyjemnie u Babuni, chociaż czasem nas połajała, ale rzadko kiedy, bo obie z Salunią starałyśmy się być bardzo grzeczne, robić pięknie robotę, i uczyć się dobrze. Jak tylko Mama z Tatą przyjechali, prawie pierwsze słowa ich były:
— A grzeczna Salunia i Joasia?
Jeżeli Babunia odpowiedziała: Grzeczne, bardzo grzeczne! to nas Tata z Mamą ściskali, całowali. Jakże tu nie było się starać być grzeczną? Raz tylko Babunia