Przejdź do zawartości

Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu T. 2.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzył grubszy głos. — Takiego lécył nie bedzies. Na wieki nie bedzie zył nik.
Siwe, jasne oczy spojrzały z trwogą w oczy Walkowe. A jemu się przypomniało i tylko się starał nie chuchnąć, nie chuchnąć, nie chuchnąć...
Usłyszał poważne cupkanie kérpców po podłodze i blizko nad nim zakołysał się dymu kłąb, ślina kicła na podłogę, cyknięta ze zębów, i po pewnej chwili ozwał się grubszy głos:
— On juz zaros umre. Dajcie mu pojeść na dróge.
Obrócił wzrok, zkąd głos szedł, ale głowy ruszyć nie mógł, nic nie zobaczył.
Siwe, jasne oczy zniknęły. Chciałby je był przytrzymać... Niedługo zobaczył je znowu z innej strony koło siebie i zobaczył twarz i całą postać.
— E dy to dziéwcencisko, nie janioł — pomyślał i zamroczyło go. Widział, ale