Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu. T. 1.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiedy Smaś pistolety dwa za pas, noże dwa, do garści ciupaga, a przez ramię flinta.
— Zej, bójcie się Boga, kumoterku! Coz wy robicie?!
— Dyabłów zjadło, swoku! Dy to przecie nie na kozy!
— Ani nie w Luptów, na dudki, moi miéli!
A Józek Smaś oparł się na ciupadze i powiada: Nigdyjek jo nie seł inacyj ku niwtoremu panu: dziedzicowi, derektorowi, kaserowi, kupcowi, abo co fciało, niek było! A dy przecie, padocie, Pon Bóg nowięksy ze syćkik. A hoj ta po inksym interasie ku Niemu jade, niekze Mu nie ublizem, ze telo ku mnie nie płaci, co hojwtory dziedzic, abo i gazda, abo i zyd psia para, cok ku nim we zbroi seł. Niekze Mu to niebedzie krzywo, niek se nie krziwdzi. A ze to sie momy jednać, to muzykę bierem, coby wiedzioł, ze nie załujem na tę zgodę i zapłacem. A niekze i to wié, ze kie On gazda na niebie, to jo ta téz niezgorsy na swoim, w Olcy. Moze On mi pierunem zagrzmi, to jo Mu zaś basami dom odbrzęceć. Haj!
I pojechał. Na jednym wozie na przodzie muzyka, na drugim on z babami.
Patrzą ludzie, dziwują się, przejechał wsie kunowotarskie, na Zaskalu skręcili, do Ludzimiérza jadą. Raniutko wyjechali, dobrze na czas zdążyli.