Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/19

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    skaliste powstały, których głębi nawet promienie księżyca dosięgnąć nie mogły.
    Przestraszonemi oczyma patrzał Stach na to wszystko, co się działo wkrąg niego. A oto już rycerze biegną ze stron wszystkich. Trwoga wzrasta i popłoch. Słychać tętent, gwar głosów ludzkich i wozów skrzypienie.
    Rycerski orszak wysunął się z cieniów; na czele orszaku tego szedł król w koronie złotej; na wozach moc zwierza pobitego — żubry, niedźwiedzie i łosie.
    — Łowy się udały — rzekł król — ale czart jakiś drogi nam poplątał!
    — Nie czart, lecz ja! — dał się głos słyszeć — i nagle wśród koła rycerskiego groźne stanęło widmo.
    — Wszelki duch!... — tu i tam się ozwało.
    Lecz przestrach trwał krótko, bo bać się nie rycerska to rzecz... Król pierwszy postąpił do widma i rzekł groźnie:
    — Ty?...
    — Słyszałeś!...
    — Jakiem prawem?
    — Twojem, królu ziemski! — odpowiedziało widmo.
    — Jaśniej, jaśniej!... Zagadek nie rozwiązuję...
    — Co robisz, gdy wróg najeżdża państw twych granice?
    — Zabijam! — odpowiedział król krótko.
    — Jam lasów tych pan, odwiecznych kniej tych dziedzic! — odparło widmo.
    — Gdzie jest stolica twoja? — król rzucił.
    Widmo rzekło:

    Niedosiężna, niezdobyta,
    Kryształową mgłą okryta;
    Złoty miesiąc ma nad głową,
    U stóp wstęgę purpurową,
    Jaką wiąże świata końce
    Kładnące się do snu słońce.