Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Król przyjechał!
Ogromny rumor w chatce się zrobił. Stara do kuchni podreptała, by choć perliczkę królowi jegomości przygotować, Białka za zwierciadło i grzebień chwyciła, a zwracając się do siostry, zawołała rozkazująco prawie:
— Tylko ty mi się nie waż do króla zębów szczerzyć!
Śpiewna zatrzymała się zdumiona.
— Słyszysz? — krzyknęła Białka.
— Słyszę, ale... nie rozumiem.
— Nie rozumiesz... ty nie rozumiesz!
— Bo... jakże — zaczęła Śpiewna.
— Nie waż mi się do króla zębów szczerzyć!...
— A cóż ciebie może obchodzić król, gdy masz Przegonia?
— Mam czy nie mam, to tobie nic do tego! — burknęła Białka. — A ty posłuchaj rady mojej, bo... zobaczysz!...
Król jegomość nie odznaczał się pięknością. Brzydki był, podstarzały, prawą łopatkę miał wyższą od lewej i kulał trochę, ale to wszystko pokrywała korona złota, osłaniał płaszcz karmazynowy, wyrównywała suknia, bogato perłami szyta. Zobaczywszy siostry, odrazu do nich cholewki smalić zaczął, królewskie dary do stópek złożył i grzecznostkami obsypał, ale Śpiewna wymówiła się od podarunków i tylko białą różę wzięła, którą zaraz ozdobiła warkocz swój złoty.
— Jaki on piękny! — szepnęła Białka.
— Jaki on śmieszny! — odpowiedziała Śpiewna.
Gniewnym wzrokiem przeszyła ją Białka.
Pomiędzy licznymi dworzanami króla był młody a piękny pachołek, Bartkiem zwany. Oczy Śpiewnej spotkały się ze spojrzeniem młodzieńca, który, olśniony pięknością dziewczyny, długo oczu swoich z niej nie spuszczał i, gdy król Białce klejnoty ofiarowywał, on zbliżył się do Śpiewnej i rzekł: