Strona:PL Karol Miarka - Kantyczki 02.djvu/064

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzińce * I do zamków gościńce * Bić jasnemi gwiazdami; * Niby żwirem, głazami, * Król, coby Mu kołyska * Od kamieni, z nazwiska * Dotąd jeszcze nieznanych, * Nowiusieńko stwarzanych, * Jako słońce błysnęła; * Król, coby mu kwitnęła, * Wiosna, chóćby w tej dobie, * Gdyby życzył tak sobie... * Ten król poco do żłobu, * Taką zimną zszedł dobą? * Poco leży na sianie, * Gdzieby pisklę bocianie * Jeszcze sobie przykrzyło, * Że wygodniej mu było * W gnieździe ojców, co w mękach, * Czepili je na sękach? * Poco ten król najwyższy * Robactwu jest najbliższy? * Oto, by człek mizerny, * Co prócz nędzy niezmiernej * Krwawą jeno zna pracę, * W pyszne jakie pałace * Nie ustraszył się drogi; * By w Jezusie ubogi, * Widząc pod nim kłak siana, * Nie dopatrzył się Pana * Górnych niebios i ziemi, * Ale kroki śmiałemi * Przygarnął się do niego, * Jakoby swój do swego; * Więc się przybliż do żłoba, * Pomówcie tam z sobą.
Żebraczka wyszła z kąta, zrobiła jeszcze parę kroków naprzód, to znów krok w tył, wyraźnie się waha, ale wreszcie mówi sama do siebie:
Brakuje mi niewiele, * Że się przecie ośmielę.
Znowu robi parę kroków naprzód i mówi sama do siebie:
Czegóż dusza się lęka? * Ta prześliczna Panienka * Serce takie ma złote!... * Czuję wielką ochotę, * By jej naprzód swą dolę * Pokazać jak na stole; * Potem co. mi rozkaże, * Na wszystko się odważę.