Strona:PL Karol Miarka - Kantyczki 01.djvu/066

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przybrane, * I od natury w kwiecia malowane, * Bieżały, bieżały.

Lasem się wielkim przeprawować mieli, * Wtem dwa zajączki z owsa wybieżeli; * Grozi im Dziecię: nie ruszcie cudzego! * Wstydał się każdy, że był w oczach Jego * Zuchwały, zuchwały.

Już się do łasa dobrze przybliżyli; * A kiedy w jego gościeniec wchodzili, * Wszystkie im drzewa czyniły ukłony, * Topola z liścia zielone zasłony * Uwiła, uwiła.

Sosna na drogę szyszek nasypała, * Bo się tak zacnych Gości nie spodziała: * Lipa je zaraz okryła liściami, * Żeby nie kłuły idących ościami, * Okryła, okryła.

Wysokie dęby kiedy się rozchwiały, * Na wszystkie strony mile powiewały, * By nie szkodziły słoneczne promienie, * Wiatr ich wolniuchny tak chłodził przyjemnie, * Wiewając, wiewając.

Oliwne drzewa od wielkiej radości * Rozpływały się z wrodzonej tłustości; * Ziemia pachniała wonnym napojona * Likworem, Pana swego uniżona * Witając, witając.

Palma daktyle od wierzchu samego * Spuszczała w rączki Dzieciątka małego; * Rozmaryn pachniał, cyprys kędzierzawy, * Ścieżki umiatał, z podróżnej kurzawy, * Wokoło, wokoło.

Inne co mniejsze, wziąwszy się parami, * Czyniły skoki pięknemi kołami; * Właśnie je radość w skoczki przemieniła, * Przed swoim