Strona:PL Karol May - Winnetou w Afryce.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tułku, a wychowywałam się na obywatela domu poprawczego.
— Co pan powiada! Jeśli tak było istotnie, to zerwał pan już wszak z tą przeszłością i lepiej będzie nie wydobywać starych dziejów — —
— Nikomubym się innemu nie zwierzył, ale ponieważ jesteś pan tym, kim jesteś, więc ulżę swemu sercu wyznaniem. Jesteś Niemcem. Być może, zna pan miejscowość, z której pochodzę.
Wymienił małe miasteczko górskie.
— Znam bardzo dobrze — odpowiedziałem. — Byłem tam kilka razy.
— A więc zna pan tamtejsze nieszczęsne stosunki. Teraz może się zmieniło na lepsze, ale wówczas państwo nie zaprzątało sobie głowy sprawami małych gmin. Wyobraź pan sobie ubogą dziurę mieszczańską z przytułkiem dla golców. Ci żyli z tego, co zdołali wyżebrać w okolicznych wioskach. Parę nieugotowanych kartofli, parę kromek suchego chleba, gomółeczkę stwardniałego sera — to wszystko, co przynoszono z żebraniny. Mądry, kto umiał z tego sprawić ucztę. Moja matka nie była widocznie mądra.
— Pańska matka? Czy mieszkała w przytułku?
— Tak. Wszak mówiłem panu, że się tam urodziłem. Gdy miałem parę tygodni, obnosiła mię po wioskach. Później taszczyła za rękę, budząc litość łachmanami. Nauczyła mnie wszelakiej sztuki żebrania. Nalegała szczególnie, abym kwilił z głodu i zimna, skoro tylko przestępowaliśmy próg domu, lub spotkali kogo na ulicy. Zresztą, nie miałem potrzeby udawać, gdyż