Strona:PL Karol May - Winnetou w Afryce.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ze swą chłodniejszą naturą, zachował nieugięty spokój i, gdy noc zapadła, poszedł spać wraz z niebezpiecznym sąsiadem tak swobodnie i bez wahania, jakgdyby to był najczcigodniejszy gentleman.
Nasze kajuty nie przylegały do siebie — były oddzielone dwiema niewielkiemi komórkami, których użytek pozostał mi nieznany. A zatem z jednej kajuty nie można było podpatrywać drugiej. Mimo to porozumiewałem się z Emery’m szeptem, z przyzwyczajenia do ostrożności, w tym wypadku zbytecznej. Emery ubolewał, że nie jestem sąsiadem Huntera, — /chwilowo będę łotra tak nazywał, chociaż nie był Hunterem, lecz Jonatanem Meltonem,/ — ubolewał mimo tych wszystkich wiadomości, które zdołałem z oszusta wycisnąć. Sądził, że gdybym dzielił kajutę z Hunterem, mógłbym o wiele więcej jeszcze z niego wydusić, i twierdził, że Winnetou nie potrafi wykorzystać tej okazji. Podzielałem jego zdanie, jak się wkrótce przekonałem, najzupełniej błędne. — Otoż spaliśmy już oddawna, — była zapewne druga po północy — gdy obudziło mnie lekkie pukanie we drzwi. Było tak cicho, że Emery ani drgnął; ja miałem uszy o wiele czulsze.
Natężyłem słuch — pukanie się powtórzyło. Podniosłem się i, nie otwierając drzwi, zapytałem:
— Kto tam?
— Winnetou — brzmiała cicha odpowiedź.
Otworzyłem. W drzwiach stał Apacz. Przynosił chyba jaką ważną wiadomość.
— Jak tu ciemno — rzekł. — Czy moi bracia nie mogą zaświecić?