Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/139

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    —   387   —

    zeszli na dół wszyscy nasi ludzie. Jeńcy uwolnieni z więzów zaczęli głośno okazywać radość i wdzięczność. Lecz ja nie zważałem na to wszystko; patrzyłem tylko na umierającego przyjaciela. Z rany krew przestała już płynąć. Przeczuwałem, że teraz przyjdzie wewnętrzny krwotok.
    — Czy mój brat ma jeszcze jakie życzenie? — zapytałem go.
    On zamknął oczy i nic nie odpowiedział, ja zaś trzymałem w rękach jego głowę, nie ruszając się ani o włos. Stary Hillman i inni wyswobodzeni osadnicy pochwycili rozrzuconą dokoła broń i wtargnęli do szczeliny. Lecz i to mnie nie obchodziło, gdyż wzrok mój spoczywał na bronzowych rysach twarzy i zamkniętych oczach Apacza. Później przystąpił do mnie Walker, także zakrwawiony i oznajmił:
    — Wszyscy pogaszeni!
    — Ten także zgaśnie! — odrzekłem. — Oni wszyscy nic nie znaczą wobec tego jednego!
    Apacz leżał ciągle jeszcze bez ruchu. Zacni i dzielni kolejarze i osadnicy stali dokoła głęboko wzruszeni. Nareszcie otworzył Winnetou oczy.
    — Czy mój dobry brat ma jeszcze jakie życzenie? — powtórzyłem.
    On zaś skinął głową i rzekł z cicha:
    — Niechaj mój brat Szarlih zaprowadzi tych ludzi w góry Gros-Ventre. Nad rzeczką Metsur leżą takie kamienie, jakich oni szukają. Oni zasłużyli na to.
    — Może co jeszcze polecisz?
    — Niechaj mój brat nie zapomni Apacza i modli się za niego do wielkiego, dobrego Manitou. Czy ci jeńcy mogliby mimo pokaleczenia wspiąć się na górę?
    Potwierdziłem to pytanie, chociaż widziałem, że ich ręce i nogi ucierpiały bardzo od więzów.
    — Winnetou prosi ich, żeby mu zaśpiewali pieśń o Królowej niebios!
    Oni usłyszeli te słowa. Nie czekając mej prośby, dał im stary Hillman znak. Oni wdrapali się na wyskok