Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/107

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    —   355   —

    lił. Ja poszedłem za jego przykładem, tylko Winnetou odmówił sobie tej przyjemności.
    Niebawem otworzono ostrożnie drzwi, a cienki głos płatniczego ostrzegł nas już z daleka:
    — Nie strzelajcie draby, bo was zastrzelimy!
    Potem wszedł na czele swoich ludzi, którzy ze strzelbami, gotowemi do strzału, zatrzymali się w drzwiach, on sam zaś stanął za potężną beczką i z poza tej warowni pokazał nam groźnie swoją długą flintę.
    — Kto wy jesteście? — spytał głosem człowieka, pewnego siebie, myśląc zapewne, że pod osłoną swoich ludzi i beczki jest nienaruszalny.
    — Szczególna zmiana! — roześmiał się Walker. — Przedtem nazwaliście nas drabami, a teraz pytacie, kim jesteśmy. Wyleźcie z za tej beczki, to z wami pomówimy!
    — Ani mi się śni! A więc, kto wy jesteście?
    — Myśliwi z preryi.
    Ponieważ Walker widocznie chciał w naszem imieniu odpowiadać, przeto ja zachowałem się milcząco.
    Płatniczy pytał dalej:
    — Jak się nazywacie?
    — To nie należy do rzeczy!
    — A zatem opór! Już ja wam język rozwiążę! Możecie mi wierzyć! Czego chcecie w Echo-Cannon?
    — Ostrzec was.
    — Ostrzec? Ach! Przed kim?
    — Przed Indyanami i railtroublerami, którzy postanowili napaść na Echo-Cannon.
    — Pshaw! Nie bądźcie śmieszni! Wy sami należycie do zbójów kolejowych i chcecie nas podejść. Ale źle wybraliście się z tem do nas!
    Zwróciwszy się zaś do swoich ludzi, dodał:
    — Pochwyćcie ich i zwiążcie!
    — Zaczekajcie jeszcze chwilkę! — rzekł Fred.
    Równocześnie sięgnął do kieszeni. Domyślając się, że wyjmie swoją legitymacyę detektywa, zauważyłem: