Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/083

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   333   —

kasę zarządu budowy, oto niema obawy. Słyszałem, że z tej kasy płaci się wszystkie wydatki na przestrzeni od Greenriver do Promontory. Ta przestrzeń wynosi dwieście trzydzieści mil, można więc spodziewać się, że wpadnie nam dużo tysięcy.
— Heigh day! Oby się to spełniło! Czy ty sądzisz, że pogoń nie puści się stąd za nami, gdy zobaczy, żeśmy z tego miejsca zawrócili?
— Oto się nie troszczmy! Liczę, że będą tu jutro popołudniu. My wyruszymy o świcie, pójdziemy najpierw trochę na północ, a potem rozdzielimy się we wszystkich kierunkach na tyle oddziałów, że oni nie będą wiedzieli, którym tropem się udać. Później każdy oddział zatrze swe ślady troskliwie, a zejdziemy się na dole nad Greenforkiem. Stąd będziemy unikali wszelkich otwartych miejsc i od dziś za cztery dni możemy być w Echo-Cannon.
— Czy wyślemy naprzód posłańców?
— To się rozumie! Oni pójdą jutro rano wprost do Cannonu i będą nas oczekiwali nad Painterhill. To wszystko już postanowione. Gdyby nawet robotnicy znajdowali się w Cannonie w pełnej liczbie, to mimoto nie potrzebujemy się obawiać. Mamy nad nimi przewagę, a zanim oni za broń pochwycą, zginie ich większa część.
Istotnie, lepszej chwili do podsłuchania nie mogłem sobie wyobrazić. Usłyszałem tu daleko więcej, aniżeli się spodziewałem. Nie ulegało wątpliwości, że już więcej w żadnym razie się nie dowiem, natomiast najdrobniejsza okoliczność mogła zdradzić moją obecność. Uwzględniwszy jedno i drugie, cofnąłem się powoli od namiotu.
Sunąłem się wstecz w pochylonej postawie, gdyż równocześnie musiałem zacierać swoje ślady, aby ich jutro nie dostrzeżono. Była to trudna i zabierająca dużo czasu praca, gdyż zdany tylko na czucie, musiałem dotykać każdego źdźbła trawy. Trwało też to z godzinę, zanim dostałem się znów na skraj lasu, gdzie mi już nie groziło niebezpieczeństwo.
Teraz przyłożyłem ręce do ust na kształt muszli