Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/059

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    —   309   —

    stara zardzewiała kentucka rusznica, albo ta moja stara pukawka!
    — Może zobaczycie firmę, sir? — spytałem, podając mu strzelbę.
    Rzucił okiem na znak i odskoczył zdziwiony.
    — Wybaczcie, sir — rzekł — to co innego. Takich strzelb jest już wogóle nie wiele. Słyszałem, że widziano u Old Shatterhanda taką. Ale skąd wy wzięliście to arcydzieło? A może to stampilia naśladowana? Prawdopodobnie tak będzie, gdyż ta strzelba nie wygląda na to, żeby z niej dużo razy strzelano!
    — Spróbujemy. Pokażcie, do czego mam strzelić, sir!
    — Nabijcie najpierw nanowo!
    — To niepotrzebne. Naboje suche.
    — Well, to zastrzelcie mi najpierw śrutem tego ptaka tam na krzaku!
    — To za daleko! — zauważył jeden z obecnych dokoła.
    — Zobaczymy! — odpowiedziałem ja.
    Zacząłem powoli nakładać na nos binokle, na co grubas wybuchnął śmiechem.
    — Hahaha! Okulary! Ten księgorób przybywa na sawannę polować z cwikierem na nosie! Hahaha!
    Drudzy śmiali się także, ja zaś rzekłem poważnie:
    — Z czego się śmiejecie, panowie? Jeśli się trzydzieści lat przesiedzi nad książką, to oczy na tem cierpią, lepiej więc strzelić dobrze w okularach, aniżeli źle bez nich.
    — To słuszne, sir — śmiał się grubas. — Chciałbym was jednak widzieć, gdyby was niespodzianie opadli czerwonoskórcy! Zanim wyczyścilibyście binokle i włożyli na nos, oskalpowanoby was dziesięć razy. Widzicie, nawet ptaka nie możecie teraz zastrzelić, bo już odleciał!
    — To poszukajmy innego celu! — powiedziałem z zimną krwią jak przedtem.
    Ów ptak siedział na krzaku w odległości może dwustu kroków, byłby to więc strzał zwyczajny. Ja jednak