Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/039

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    —   289   —

    trzeci ze strzelbą w ręku. Zaraz także nadbiegł Winnetou i jednym rzutem oka objął sytuacyę, rozgrywającą się w świetle ognisk strażniczych.
    — Dokoła obozu! — huknął w sam środek zbiegowiska i natychmiast pomknęło blizko ośmdziesiąt postaci pomiędzy namioty.
    Z tego wszystkiego wywnioskowałem, że mój udział w walce nie jest koniecznie potrzebny, tembardziej że jeńcy nie mieli broni palnej, a Indyanie przewyższali ich liczbą dziesięćkrotnie, a gdy nadto usłyszałem w tej wrzawie głos Sama, uspokoiłem się zupełnie. I rzeczywiście, w niespełna dziesięć minut zabrzmiał krzyk przedśmiertny ostatniego z zabitych. Zobaczyłem z daleka jego blade oblicze, był to Fred Morgan, którego dosięgnął nóż Sans-eara.
    Zwolna wyszedł mały westman z pomiędzy namiotów, a dostrzegłszy mnie, zapytał:
    — Charley, czemu nam nie pomogłeś?
    — Sądziłem, że sami podołacie.
    — Well, tak się też stało. Ale gdybym ja był nie siedział przed namiotem, byliby naprzykład uciekli. Leżałem tuż przy ścianie i usłyszałem szmer wewnątrz. Natychmiast zawiadomiłem straże, by lepiej uważały.
    — Czy który umknął?
    — Nikt! Policzyłem ich dokładnie. Inaczej jednak przedstawiałem sobie obrachunek z Morganami.
    To rzekłszy, usiadł przedemną i zaczął na swojej strzelbie nacinać upragnione od dawna dwa karby.
    — No, ci, których kochałem, są już pomszczeni, a teraz niechaj śmierć przyjdzie, choćby dziś, albo jutro!
    — Raczej powinniśmy jak prawdziwi chrześcijanie zakończyć tę przykrą sprawę modlitwą: Niechaj Bóg będzie dla nich łaskawym sędzią!
    — Well, Charley! Nad ich grobem ustaje moja nienawiść. Niechaj dostąpią przebaczenia!
    Poszedł zwolna i wsunął się do namiotu.
    Nazajutrz odbyła się smutna uroczystość: pochowano Allana. W braku trumny owinięto go kilkoma ba-