Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   203   —

najśmielsze nadzieje. Wpadliśmy naprzykład w we ściekle djablą historyę. A co tam z Tony?
— Otrzymasz i ją i wszystko, co było twoje. Reszta koni bardzo znużona. Jakkolwiek niechętnie wyrzekam się mego zacnego mustanga, to jednak zgodziłem się z nimi, że wybiorę sobie z koni wodzów trzy sztuki.
— Heigh day, Charley! — śmiał się Sam. — Sześć godzin czasu i pięć dobrych koni, to wystarczy dla takich trzech starych wygów, jak my jesteśmy. Sądzę bowiem, że nie wybierzesz chyba capów!
Teraz musiałem im opowiedzieć, co przeżyłem od tego czasu, kiedyśmy się tak nagle i nieszczęśliwie rozstali. Nie skończyłem jeszcze, kiedy ze dworu zabrzmiało jakieś niewyraźne wołanie. Wyszedłszy zaraz, zobaczyłem starą, która mi jeść gotowała.
— Niechaj blada twarz idzie!
— Dokąd?
— Do Marama.
Było to szczególne poselstwo. Zawiadomiwszy o tem towarzyszy, udałem się do chaty, położonej naprzeciwko mojego wczorajszego mieszkania. Przed nią stały dwa konie, a na jednym z nich siedział Maram.
— Niechaj mój brat wybierze sobie konie!
A więc o to chodziło! Dosiadłszy konia, pojechałem z Maramem na preryę, gdzie znajdowała się znaczna ilość spętanych koni. Młody Indyanin zaprowadził mnie wprost do karego ogiera i rzekł:
— To najlepszy koń Rakurrojów. Maram otrzymał go od ojca i darowuje go Old Shatterhandowi za to, że mu nie zabrał jego skalpu.
Ten bogaty, wspaniały wprost dar był dla mnie wielką niespodzianką. Na takim koniu niepodobna było mnie doścignąć. Oczywiście dar przyjąłem, a dla Bernarda i Boba wziąłem także dwa konie, z których mogli być zadowoleni.
W powrocie zatrzymał się Maram przed swoim namiotem.