Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   199   —

zbliżyli. Ci usiedli przedemną w półkolu, a wtedy ja zabrałem głos pierwszy.
— Old Shatterhand został wodzem Komanczów. Moi bracia już to słyszeli zapewne?
— Wiemy o tem — odrzekł jeden za wszystkich.
— Miał on jako wódz otrzymać chatę, która się jemu spodoba, a on wybrał sobie namiot z jeńcami. Czy ten namiot był już wtedy jego własnością?
— Należał już do niego!
— A mimoto zabroniono mu objąć go w posiadanie. Czy wodzowie Komanczów są kłamcami? Jeńcy zażądali ochrony od Old Shatterhanda! Czy mógł im tego odmówić?
— Nie.
— Wziął ich w opiekę, mówiąc, że są jego gośćmi. Czy było mu wolno to uczynić?
— Miał do tego prawo i obowiązek, ale nie może ich uchylać od sądu. Wolno mu tylko bronić ich i umrzeć z nimi.
— Ale może rozwiązać ich pęta, jeśli swoją osobą za nich zaręczy?
— Oczywiście.
— Old Shatterhand uczynił więc tylko to, do czego miał prawo, a mimoto jeden z wodzów chciał go zabić. Nóż ugodził go jednak tylko w ramię. Jak wolno Komanczowi postąpić, jeśli drugi człowiek zechce go pozbawić życia we własnym jego namiocie?
— Wolno mu zabić go.
— I wszystkich, którzy chcą pomóc mordercy?
— Wszystkich!
— Moi bracia są mądrzy i sprawiedliwi. Czterej wodzowie Rakurrojów usiłowali mnie zabić, lecz ja im darowałem życie. Grzmotnąłem nimi tylko o ziemię. Teraz leżą związani w mojej chacie, a goście moi stoją przy nich na straży. Krew za krew, łaska za łaskę! Żądam uwolnienia moich gości w zamian za wolność tych, którzy mię zdradziecko napadli. Niech się moi bracia naradzą, a ja zaczekam. Ostrzegam jednak, żeby moi bracia zostawili w spokoju moich gości, gdyż oni