Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   88   —

rzyłem go w skroń tak silnie, że obsunął się cicho na ziemię.
Teraz ruszyłem naprzód zamiast niego i zetknąłem się na przeciwległym punkcie z drugim strażnikiem, który nie spodziewał się niczego i uważał mnie za Wiliamsa. Jego spotkał ten sam los. Obaj musieli tak leżeć przynajmniej dziesięć minut, zanim mogli odzyskać przytomność. Wobec tego poszedłem szybko do grupy śpiących. Dwu tylko jeszcze nie spało, a to Sam i Bernard, którego tak zaniepokoiła wyszeptana przezemnie wskazówka, że nie mógł zasnąć.
Odwinąłem lasso z bioder, a Sam uczynił to samo.
— Tylko tych trzech wojażerów! — szepnąłem, a potem zawołałem głośno: — Dalej, wstawać, ludzie!
W jednej chwili wszyscy byli na nogach, nawet murzyn Bob, ale równocześnie owinęły się pętle naszych lass dokoła rąk i ciała dwu wojażerów. Natychmiast rzemienie zacisnęły się tak silnie, że pojmani nie mogli nawet pomyśleć o ich rozerwaniu. Bernard Marshall prawie bezwiednie rzucił się na trzeciego i przytrzymał go, dopóki nie związałem go własnem jego lassem. Stało się to tak prędko, że byliśmy już gotowi, kiedy jeden z kupców opamiętał się i krzyknął, chwytając strzelbę:
— Zdrada! Do broni!
Sam roześmiał się głośno.
— Zostawno swoją ognistą sikawkę, mój chłopcze; zabrakłoby kapsli tobie i tamtym, hihihi!
Gdy ja podsłuchiwałem, przezorny Sam pozdejmował kapsle z kominków, dowodząc tem, jak bystro mnie zrozumiał, chociaż nie zamieniliśmy z sobą ani słowa.
— Nie obawiajcie się, ludzie, nie stanie się wam nic złego! — uspokoiłem ich. — Ci chcieli nas i was zamordować, dla tego zobiliśmy ich nieszkodliwymi narazie.
Pomimo ciemności widać było przestrach, jaki wywołały moje słowa. Nawet Bob przystąpił czemprędzej do mnie.
— Massa, czy chcą zamordować i Boba?