Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   480   —

— Tak sądzisz? Ja ci powiadam, że kryjówkę w każdym razie znajdziemy!
— Chyba przez ślepy przypadek, ale wtedy będzie zapóźno. Jeśli bowiem nie wrócimy do pewnego czasu, nabierze Old Firehand podejrzenia i opróżni kryjówkę. Tak umówiliśmy się z nim.
Opryszek patrzył przed siebie w ponurem zamyśleniu, bawiąc się przytem nożem, co jednak nie przedstawiało niebezpieczeństwa dla mnie. Przejrzałem go i jego podwójny plan. Pierwsza połowa się nie udała, musiał więc przystąpić do drugiej. Usiłował nie okazać swojego zakłopotania, lecz bezskutecznie. Przed mojem okiem nic się nie ukryło.
Santer chciał pozbawić nas życia, a zarazem zabrać skarby Old Firehanda, ale te posiadały dlań większą wartość aniżeli zaspokojenie nienawiści do nas. Byłby nas nawet puścił, byleby pozyskać skarby, gdyby sprawa taki obrót wziąć musiała. To też bez uczucia trwogi, a nawet niepokoju, czekałem na to, co nastąpi. Nareszcie podniósł Santer znowu głowę i zapytał:
— Nie zdradzisz mi więc nic?
— Nie.
— A jeśli natychmiast przypłacicie to życiem?
— W takim razie tem mniej, gdyż szybka śmierć daleko lepsza od śmierci pełnej mąk, jaka nas czeka właściwie.
— Well! Ja ciebie zmuszę do posłuszeństwa! Zobaczymy, czy masz członki tak samo nieczułe, jak Apacz
Dał znak trzem swoim towarzyszom. Ci wstali, dźwignęli mię z ziemi i zanieśli tam, gdzie leżał Winnetou. Przy tej sposobności udało mi się spojrzeć w tę stronę, gdzie zobaczyliśmy wczoraj jego oczy. Mój domysł był słuszny: tam bowiem leżał człowiek ukryty. Aby zobaczyć, co się ze mną dzieje, wysunął nieco głowę pomiędzy gałęzie, a ten widok przypomniał mi trochę twarz Rollinsa.
Krótko mówiąc, związali mnie także w kabłąk. Tak leżeliśmy obaj z Winnetou przez trzy pełne godziny,