Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   474   —

tak wstrząsnęły ci mózg, że fantazujesz? Ty cieszysz się rzeczywiście?
— Naturalnie! — potwierdziłem.
— Do wszystkich dyabłów! Gotówbym przypuścić, że ten drab nie żartuje!
— Mówię całkiem poważnie!
— Wobec tego ty zwaryowałeś, zupełnie zwaryowałeś!
— Ani mi się śni! Zmysły moje są zdrowe, jak zawsze dotąd.
— Naprawdę? W takim razie to zuchwalstwo, bezczelne zuchwalstwo, jakiego jeszcze w życiu nie spotkałem! Człowiecze, ja cię zwiążę w kabłąk tak, jak Winnetou i powieszę na drzewie głową na dół, że ci krew tryśnie wszystkiemi dziurkami.
— Tego nie zrobicie!
— Z jakiego powodu miałbym tego nie uczynić?
— Jest on wam tak dobrze wiadomy, że ja nie potrzebuję go wam podawać.
— Oho! Nie znam takiego powodu.
— Pshaw! Mnie nie oszukacie. Powieście mnie! Za dziesięć minut zginę, a wy nie dowiecie się nigdy o tem, o co wam zawsze chodziło.
Poznałem po nim, że trafiłem w sedno. On spojrzał na Wartona, potrząsnął głową i ciągnął dalej:
— Zdawało nam się, że ten łajdak nie żyje, a tymczasem on nawet przytomności był nie stracił, gdyż słyszał wszystkie moje pytania, zadane Winnetou, na które ta przeklęta czerwona skóra nie odezwała się ani słowem.
— Mylicie się znowu. Byłem rzeczywiście ogłuszony, — odpowiedziałem — ale Old Shatterhand ma dość flaków w głowie, aby was przejrzeć.
— Tak? Wobec tego może nas pouczysz, o czem to ja chcę się od was dowiedzieć!
— Dajcie pokój tym dziecinnym niedorzecznościom! Nie dowiecie się o niczem. Przeciwnie, powiadam wam, że cieszę się tem spotkaniem nadzwyczajnie. Tęskniliśmy tak długo za wami nadaremnie, że ta radość musi być