Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   446   —

anin i lepiej od niego znam moich czerwonych braci. Ilekroć uderzają na bladą twarz, zawsze mają do tego powód, bo zwykle albo ona sama występowała przeciwko nim groźnie, albo namówił ich do tego jakiś inny biały, któremu uwierzyli wskutek jakiegoś pozoru. Ponkowie napadli na Old Firehanda, ponieważ wódz ich był białym, a jeżeli Okanandowie teraz nadchodzą, aby ciebie ograbić, to spowodowała to pewnie jakaś blada twarz.
— Wątpię bardzo.
— Jak ty się na to zapatrujesz, to jest obojętne wodzowi Apaczów, ponieważ on jest pewny, że się co do tego nie myli.
— Gdyby nawet tak było, jak Winnetou utrzymuje, to przecież należałoby Okanandów jak najsurowiej ukarać za to, że dali się uwieść. Kto usiłuje do mnie wtargnąć, tego ja zabijam. Takie jest moje prawo, z którego nie omieszkam w pełni skorzystać.
— Twoje prawo nic nas nie obchodzi. Stosuj się do niego, gdy będziesz sam, ale teraz są tutaj Old Shatterhand i Winnetou, przyzwyczajeni do tego, żeby ich słuchano wszędzie, gdzie tylko się znajdują. Od kogo kupiłeś ten skrawek gruntu?
— Kupiłem? Nie głupim kupować! Osiedliłem się tutaj, bo mi się podobało, a jeśli pozostanę tu przez przeciąg czasu, przepisany ustawą, będzie to do mnie należało.
— A zatem nie pytałeś o pozwolenie Siouksów, do których ten kraj należy?
— Ani mi przez myśl nie przeszło!
— I ty dziwisz się, że uważają cię za wroga, za złodzieja i rabusia kraju? Nazywasz ich czerwonymi psami i chcesz ich wystrzelać? Daj jeden strzał, a wtedy ja wpakuję ci kulę w głowę!
— Cóż mam czynić? — spytał osadnik, spuszczając z tonu wobec tej przemowy słynnego Apacza.
— Nic, zupełnie nic — odrzekł Indyanin. — Ja i mój brat Old Shatterhand będziemy działali za ciebie.