Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   444   —

szyi karego, jak na poduszce. Koń był do tego nietylko przyzwyczajony, lecz lubiał to nawet bardzo. Wkrótce też twardo usnąłem.
Spałem może z godzinę, kiedy mnie zbudził ruch konia, który nie poruszał się nigdy, dopóki na nim leżałem, chyba że stało się coś niezwykłego. Teraz zaś podniósł głowę i wciągał podejrzliwie powietrze nozdrzami. Wstałem oczywiście natychmiast i udałem się w kierunku, w którym wietrzył. Ku ogrodzeniu podszedłem w pochylonej postawie, aby nie być spostrzeżonym. Wyjrzawszy ostrożnie, zobaczyłem w odległości może dwustu kroków coś poruszającgo się powoli naprzód. Była to gromada ludzi, leżących na ziemi i zbliżających się ku nam. Odwróciłem się, by zawiadomić o tem Winnetou, i zobaczyłem go, stojącego już za mną. Usłyszał był bowiem przez sen lekkie moje kroki.
— Czy mój brat widzi tam te postaci? — spytałem.
— Tak — odrzekł — to czerwoni wojownicy.
— Prawdopodobnie Siouksi Okananda, którzy chcą napaść na dom.
— Old Shatterhand ma słuszność. Musimy pójść do środka.
— Dobrze. Pomożemy osadnikom. Ale koni nie zostawimy tutaj, gdyż zabraliby je Okanandowie.
— Zaprowadzimy je z sobą do domu. Chodź prędzej! Dobrze, że jesteśmy w cieniu, bo przez to nie mogą nas Siouksi zobaczyć.
Wróciliśmy czemprędzej do koni, odwiązaliśmy je i zaprowadziliśmy z ogrodzonego miejsca do domu. Winnetou chciał właśnie przez okno obudzić śpiących, kiedy spostrzegłem, że drzwi nie były zamknięte. Otworzyłem je całkiem i wciągnąłem Swallowa do środka. Szmer, wywołany przez nas, pobudził śpiących.
— Kto to? Co się stało? Konie w domu? — zapytał, zrywając się, osadnik.
— To my, Winnetou i Old Shatterhand — uspo-