Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   422   —

dostanie, będzie wyglądał jak ta stara bluza, w którą tak ostrożnie owinęli Sama Hawkensa. Łata na łacie i plama na plamie!
— O wydostaniu się chyba i mowy niema. Ale jak wzięli go żywcem?
— Zupełnie tak, jak was i mnie. Bronił, się jak pohaniec... hm, to także sztuczka, jeśli się nie mylę. Wolał zginąć, niźli dać się przypiekać na palu, ale nic nie pomogło; powalono go i omal nie rozdarto na dwoje. Wy nie bardzo chcecie się wydobyć stąd? Sam Hawkens ma do tego wielką ochotę, jak mi się zdaje.
— Co znaczy ochota, skoro to niemożliwe.
— Niemożliwe? Hm, to brzmi całkiem tak, jak u Willa Parkera! Czerwoni to poczciwi ludzie, bardzo poczciwi ludzie, bardzo poczciwi, zabrali wszystko staremu coonowi, wszystko: pistolet, fajkę... hi! hi! hi! Zdumieją się, gdy powąchają: pachnie całkiem jak skunk! Będzie się im właśnie bardzo podobało. Liddy także poszła do dyabła... biedna Liddy. Który szakal weźmie ją teraz! Kapelusz i czepek... zdziwi ich ten skalp, hi! hi! hi! Kosztował mnie trzy grube wiązki skórek bobrowych, w Dekamie, jak wiecie. Ale nóż zostawili Samowi Hawkensowi; jest w rękawie. Wetknął go tam ten stary niedźwiedź, skoro tylko zmiarkował, że się skończyła kwatera w szczelinie.
— Macie nóż jeszcze? Nie wydobędziecie go chyba.
— Ja także tak sądzę. Musicie cokolwiek pomóc synowi mojej matki!
— Zaraz przyjdę. Zobaczymy, co się da zrobić w tej sprawie.
Nie zacząłem się jeszcze toczyć ku niemu, którym to ruchem jedynie mogłem się do niego zbliżyć, kiedy otworzono drzwi i wszedł Paranoh z kilku Indyanami. Trzymał w ręku żagiew tak, że światło jej padało na nas. Nie starałem się udawać nieprzytomnego, ale nie spojrzałem nań wcale.
— A więc mamy cię nareszcie! — zgrzytnął do