Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   388   —

Harry ponowił prośbę, ale Firehand trzymał się swego postanowienia i niebawem wyszliśmy znowu we trzech łożyskiem potoku.
Wydostawszy się na zewnątrz, minęliśmy straż, której daliśmy kilka wskazówek i podążyliśmy ku miejscu, na którem ukazał się był Sam Hawkens. Kierunek, wiodący stamtąd do parowu, był dla nas najkorzystniejszy, gdyż mieliśmy z obu stron osłonę i byliśmy pewni, że zderzymy się z Indyanami, wysłanymi na poszukiwania za tymi, którzy się z nami spotkali.
Winnetou opuścił był obóz na krótki czas przed naszem wyruszeniem i nie wrócił był jeszcze. Żałowałem tego, bo on mógł być dla nas w tej wycieczce najbardziej upragnionym towarzyszem, trudno mi też było pozbyć się niepokoju o niego. Zachodziła obawa, że spotka się z nieprzyjacielem, a w takim razie byłby pomimo swego męstwa zgubiony.
Myślałem właśnie nad tą okolicznością, kiedy naraz rozdzieliły się obok nas zarośla i Apacz stanął przed nami. Ręce nasze, które na szelest liści sięgnęły były po broń, cofnęły się natychmiast.
— Winnetou pójdzie z białymi mężami — rzekł — aby zobaczyć Paranoha i Ponków.
Spojrzeliśmy nań zdumieni tem, że wiedział już o obecności Indyan.
— Czy mój czerwony brat widział najokrutniejszych pobratymców Siouksów? — zapytałem.
— Winnetou musi czuwać nad bratem Old Shatterhandem i nad synem Ribanny. Ruszył był za nimi i widział, jak ich noże wbiły się w serca wojowników czerwonych. Paranoh wziął sobie skórę z głowy męża z narodu Osagów; włosy jego są kłamstwem, a myśli pełne fałszu. Winnetou go zabije.
— Nie, wódz Apaczów go nie dotknie, lecz mnie pozostawi! — odrzekł Old Firehand.
— Winnetou darował go już raz swemu białemu przyjacielowi!
— Już mi nie ujdzie, gdyż moja ręka...