Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   365   —

zbyt hojnie wyposażonego narządu powonienia tylko parę małych ocząt, niesłychanie ruchliwych, które przebiegały z wyrazem szelmowskiej chytrości z jednego z nas na drugiego.
Ta najwyższa część ciała spoczywała na tułowiu, niewidocznym aż po kolana i twiącym w bluzie z kozłowej skóry, zrobionej najwidoczniej dla jakiejś znacznie tęższej osoby. Wskutek tego wyglądał ten mały człowiek, jak dziecko, które dla rozrywki ubrało się w szlafrok dziadka. Z tego aż nadto wystarczającego okrycia wyzierały dwie nogi, krzywe jak sierpy, ubrane w legginy, wystrzępione i tak sędziwe, że ten człowieczek wyrósł z nich z pewnością jeszcze przed dziesięciu laty, a dozwalające spojrzeć na parę indyańskich butów, w których mógłby się był od biedy zmieścić cały właściciel.
W ręce trzymał starą strzelbę, której dotknąłbym był tylko z największą ostrożnością, a kiedy w ten sposób zbliżał się do nas z godnością, nie można sobie było wyobrazić lepszej karykatury preryowego myśliwca.
— Samie Hawkens! — zawołał Old Firehand. — Czy twoje oczka zgłupiały, że żądasz odemnie hasła?
— Nie sądzę, sir! Uważam jednak za odpowiednie, żeby człowiek, stojący na warcie, pokazał czasem, że nie zapomniał hasła. Witam was serdecznie, panowie! Będzie uciecha, wielka uciecha. Zwaryowałem z zachwytu, że widzę mego byłego greenhorna, zwącego się teraz Old Shatterhand i Winnetou, wielkiego wodza Apaczów, jeśli się nie mylę.
Podał mi obie ręce, przycisnął mnie z uczuciem do swej bluzy myśliwskiej, że zatrzeszczała, jak puste drewniane pudło i złożył do pocałunku zarosłe wargi, czego uniknąłem przytomnym zwrotem głowy. Jego czarne dawniej wąsy i broda dość posiwiały.
— Cieszy mnie to serdecznie i szczerze, że was znów widzę, kochany Samie — rzekłem zgodnie z prawdą. — Ale przyznajcie się, czy nie mówiliście Old Firehandowi, żeście mnie znali i byliście moim nauczycielem!