Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/047

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   279   —

i zwały. W górze krążą sępy, nieodstępni towarzysze podróżnego, którzy nie opuszczają go od rana do nocy, a usiadają w pobliżu, ilekroć ułoży się na spoczynek, aby nazajutrz dalej nad nim lecieć i oznajmiać przeraźliwym, ochrypłym, wrzaskiem, że czekają tylko, aż albo padnie ze znużenia, albo wskutek fałszywego kroku konia runie w głąb kenionu. Zrzadka pokaże się gdzieś w kącie skalistym wychudły szakal, znika jak cień, a potem biegnie za jeźdźcem, czatując na taką samą ucztę jak sępy.
Około południa przebyliśmy znowu szereg przykrych kenionów i ruszyliśmy cwałem przez porosłą trawą równinę, gdzie natknęliśmy się na trop dziesięciu jeźdźców, który łączył się z naszym od prawej strony pod kątem prostym. Winnetou twierdził, że to ten, któregośmy szukali, a nawet zwrócił uwagę naszą na ślady podkutych koni białych ludzi i bosych obu Apaczów, dodanych białym jako przewodników. Old Death był tegosamego zdania. Pokazało się jednak, niestety, że Gibson wysforował się naprzód o jakich sześć godzin drogi. Oddział jego jechał widocznie przez całą noc w przypuszczeniu, że go będziemy ścigali.
Pod wieczór zatrzymał się jadący przodem Old Death i zaczekał na nas, którzyśmy pozostali byli nieco w tyle. Tam, gdzie on stał, łączył się od południa nowy trop z dotychczasowym. Byli to także jeźdźcy w liczbie około trzydziestu do czterdziestu. Jechali pojedyńczo jeden za drugim, z powodu czego trudno było napewno odgadnąć ich liczbę. Ta jazda w gęsiego i brak podków u koni naprowadzały na domysł, że byli to Indyanie, którzy skręcili w naszym kierunku od lewej strony. Z równego stanu obu tropów należało wnosić, że spotkali się potem z białymi. Old Death mruknął coś niechętnie pod nosem, a potem rzekł głośniej:
— Jacy to mogli być czerwonoskórzy? Z pewnością nie Apacze. Z ich strony nie czeka nas nic dobrego.
— Mój biały brat ma słuszność — potwierdził Winnetou. — Apaczów teraz tu niema, a oprócz nich znaj-