Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   222   —

— Widzieliśmy go. Co to za Indyanie byli?
— Ze szczepu Topia.
— Czy są jeszcze u ciebie i czy mogę z nimi pomówić?
— Mój brat może uczynić, co mu się spodoba.
— Czy także i z temi dwoma blademi twarzami, które mi chcesz wydać?
— Któżby ci tego bronił?
— W takim razie mam jeszcze tylko jedną prośbę. Pozwól mi obóz obejść dookoła. Jesteśmy w kraju nieprzyjacielskim, a ja pragnę się upewnić, że stało się wszystko, co konieczne dla naszego bezpieczeństwa.
— Uczyń to sobie, choć to niepotrzebne. Biały Bóbr wyznaczył porządek w obozie i w strażach, a nasi wywiadowcy znajdują się przed nami. Zatem wszystko w porządku.
Przyjaźń jego dla Old Deatha musiała być wielką, skoro się nie obraził tem, że skut chciał sam przypatrzyć się zarządzeniom i środkom ostrożności. Obaj dostojni Komancze, którzy siedzieli dotąd obok niego w milczeniu, powstali teraz i odeszli z godnością po wojowników, którzy mieli wziąć udział w naradzie. Reszta Komanczów pousiadała napowrót przy swych ogniskach. Obu Langom wyznaczono także miejsce przy jednem z nich i podano trzy tęgie kawałki pieczonej koniny. Old Death natomiast wziął mnie za rękę i pociągnął ku ognisku, przy którem siedzieli sami biali. Skoro ujrzano nas, powstał oficer, wyszedł naprzeciwko nas kilka kroków i zapytał po angielsku tonem niechętnym:
— Co miał właściwie oznaczać ten egzamin, master, który spodobało się wam odbyć ze mną?
Stary pozdrowił go uprzejmie i odrzekł:
— To wam później wyjaśnią Komancze, dlatego ja mogę sobie odpowiedzi oszczędzić. Zresztą znajdują się między wami koniokrady. Nie mówcie tylko takim wyniosłym tonem do Old Deatha! Wszyscy Komancze są po mojej stronie, a przeciwko wam. Wystarczy, żebym skinął, a będzie po was.