Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   218   —

jakoby Winnetou przyprowadził Dobrego Męża było tylko wymówką. Blade twarze w to uwierzyły, potem natknęły się na ciebie i twoich wojowników, a wiedząc, że Komancze są przyjaciółmi Francuzów, zgłosili się do ciebie jako tacy.
— Wierzę ci, lecz muszę mieć dowód pewny, że są stronnikami Juareza, bo nie mógłbym ich ukarać, ponieważ wypalili z nami także kalumet.
— Powtarzam, że ci ten dowód dam. Przedtem jednak przyjmij do wiadomości, że pomiędzy temi białemi twarzami znajdują się dwaj ludzie, których ja chcę pojmać.
— Dlaczego?
— Bo są naszymi nieprzyjaciółmi, a konie nasze były przez wiele dni na ich tropie.
To była najlepsza odpowiedź. Gdyby Old Death był długo i szeroko opowiadał o Gibsonie i Wiliamie Ohlercie, nie byłby osiągnął tego, co uzyskał krótkiemi słowy „są naszymi nieprzyjaciółmi.“ Okazało się to zaraz, gdyż wódz zawołał:
— Jeśli są twoimi nieprzyjaciółmi, to będą także naszymi, skoro odbierzemy im dym pokoju. Daruję ci obydwu.
— Dobrze. Każ tu przyjść dowódcy bladych twarzy! Kiedy będę z nim mówił, poznasz z łatwością, że mam słuszność, nazywając go stronnikiem Juareza.
Na dany przez wodza znak, nadszedł jeden z wojowników, a otrzymawszy dotyczące polecenie, przystąpił do jednego z białych, powiedział mu kilka słów, poczem zbliżyła się do nas wysoka, tęga, postać z wielką brodą i marsowatym wyrazem na twarzy.
— O co chodzi? — zapytał, mierząc nas ponurym, nieprzyjaznym, wzrokiem. Gibson zapewne poznał mnie i uprzedził jego, że po nas nie należy się spodziewać niczego dobrego. Bardzo byłem ciekaw, jak Old Death wybrnie z tej trudności. Stary, przebiegły, skut spojrzał pytającemu przychylnie w oczy i odpowiedział bardzo uprzejmie: